Tanie, egzotyczne kraje kryją w sobie duży potencjał inwestycyjny. Jednak na zakup domu czy apartamentu pozwalają sobie jedynie najbogatsi, którzy nie boją się stracić pieniędzy.

Zamiast mieszkania w Hiszpanii, wolałbym kupić apartament w Moskwie, gdyż ten rynek jest bardziej perspektywiczny. Jest jednocześnie bardziej ryzykowny - zauważa Tomasz Błeszyński, doradca na rynku nieruchomości.

Dziś jednak Polacy kupują nieruchomości za granicą rzadko, ograniczając się właściwie do najbardziej „cywilizowanych” turystycznych regionów — Hiszpanii, Francji, Portugalii i Włoch. Im bardziej egzotyczny kraj, tym zainteresowanie mniejsze, bo bezpieczeństwo inwestycji maleje.

Nie więcej niż 5 proc. aktywnych dziś polskich inwestorów jest skłonnych do kupowania za granicą. Nawet w czasie inwestycyjnej hossy w Polsce, zagraniczne transakcje okazały się marginalnym rynkiem. Polacy kupili co najwyżej kilkaset lokali na rynkach zagranicznych, głównie w Europie, choć atrakcyjną ofertą wabił też Egipt, a nawet jeszcze bardziej odległe zakątki świata — Brazylia i Indonezja — opowiada Łukasz Madej, szef firmy doradczej ProDevelopment.

Bajeczne plaże

Afryka, Azja czy Ameryka Południowa to rejony o dużym potencjale inwestycyjnym. Tam, w turystycznych miejscowościach, na sprzedaż trafiają domy czy lokale w wysokim standardzie za mniej niż 100 tys. euro. Np., jak podaje serwis Propertyinbrasil.com, w Brazylii, w Porto Seguro, można kupić 80-metrowy apartament za 93 tys. euro (ok. 362 tys. zł), znajdujący się blisko plaży.

W mieście Patong, na zachodnim wybrzeżu największej tajlandzkiej wyspy Phuket, do wzięcia jest sześciopokojowy dom za 146 tys. euro (ok. 370 tys. zł) — podaje serwis Green-acres.com. W tym serwisie na klientów czeka też oferta 120-metrowego domu w Phnom Penh (Kambodża) za niecałe 37 tys. euro (ok. 144 tys. zł).

Tymczasem w Sal Island (Wyspy Zielonego Przylądka), w projekcie Dunas Beach Resort, niedaleko miejscowości Santa Maria, można kupić 2-3 pokojowe apartamenty za 100 tys. euro (ok. 400 tys. zł). Dla porównania, w Warszawie trzeba mieć co najmniej 700 tys. zł, by kupić niewielki domek, zwykle w zabudowie szeregowej, a dwupokojowe mieszkanie o lepszym standardzie kosztuje ok. 400 tys. zł.

W polskich miejscowościach turystycznych, nad morzem, np. w Krynicy Morskiej czy w Sopocie, deweloperzy oferują apartamenty za ponad 10 tys. zł za m2, co w przypadku kupna choćby 60-metrowego lokum wynosi ok. 600 tys. zł. W polskich górach — np. w Zakopanem, Wiśle czy Karpaczu — stawki obecnie budowanych apartamentów, wynoszą 8,3—8,9 tys. zł a więc na niewielkie, 60-70 metrowe lokum wydamy co najmniej 500 tys. zł.

Hiszpania i Francja wciąż popularniejsze niż Brazylia

Zdaniem Tomasza Błeszyńskiego ( www.tomaszbleszynski.pl ), inwestowanie za granicą to atrakcyjna oferta albo dla specjalistów, albo dla osób bogatych, które nie boją się stracić pieniędzy.

W Polsce nie więcej niż tysiąc osób może pozwolić sobie na taki luksus -szacuje Błeszyński. Przed przysłowiowym „Kowalskim”, który szuka pomysłu na lokatę kapitału, stoją dwie bariery — brak finansowania i brak znajomości trendów na lokalnych rynkach. — W naszym kraju niełatwo dziś uzyskać kredyt na mieszkanie, a co dopiero za granicą. Ponadto trudno znaleźć dziś firmę która ma dobrze zbadane rynki za granicą- tłumaczy Tomasz Błeszyński.

W jakich krajach szukają Polscy dziś ofert? — W Hiszpanii, na francuskim wybrzeżu Morza Śródziemnego, w Portugalii, we Włoszech oraz - czasem - w Bułgarii i w Egipcie. Pojawiają się też zapytania o możliwość kupna apartamentu lub domu na Florydzie w USA.

W egzotycznych krajach polscy inwestorzy są niemal niewidoczni. Do sporadycznych transakcji doszło w ostatnich dwóch latach na Zanzibarze, w Brazylii i w Malezji — opowiada Paweł Grząbka, szef firmy doradczej CEE Property Group. Dodaje, że głównie kupujemy nieruchomości na własny użytek, rzadko z myślą o wynajmie. Nie chcemy też płacić więcej niż 500 tys. zł za domy w Hiszpanii czy na Florydzie, szukając tanich ofert, do 100—200 tys. zł np. w Bułgarii.

- Transakcje za granicą wiążą się z wysokimi kosztami stałymi — np. firmy zajmującej się wynajmem lokali, nie mówiąc już o usługach pośrednika, prawnika czy tłumacza. Aby inwestycja stała się opłacalna, roczne dochody z nieruchomości muszą sięgać co najmniej 15 proc. — wylicza Łukasz Madej. Dodaje, że do kupowania mieszkań w wielu państwach zniechęca również skomplikowane prawo. — Np. na Ukrainie, która jest bardzo atrakcyjnym rynkiem z punktu widzenia inwestycyjnego, można handlować nieruchomością bez prawa do gruntu, na którym dany obiekt został postawiony. Jaki cudzoziemiec zgodzi się na taką transakcję? — pyta Madej.

Kraje ryzykowne, ale też i atrakcyjne z punktu widzenia inwestycyjnego, to Turcja, Serbia, Czarnogóra, Albania i - jeszcze dalej — Syria, Tunezja lub Maroko.

Dorota Kaczyńska Rzeczpospolita 14-01-2011