Program "MdM" nawet po  zmianach wciąż faworyzuje deweloperów - nie ma złudzeń Tomasz Błeszyński, doradca na rynku nieruchomości.

- To na rynku pierwotnym obowiązują wyższe limity cen mieszkań, do których dopłaci państwo. Ten kult dewelopera zachwiał rynkową równowagą - ocenia.

W ocenie Tomasza Błeszyńskiego nowelizacja programu została przyjęta zbyt późno. - W wielu miastach klienci nie mogli skorzystać z dopłat, bo albo nowe mieszkania były dla nich zbyt drogie, albo nowe osiedla w ogóle tam nie powstawały - wyjaśnia doradca. - Wcześniej czkawką odbił się klientom program "Rodzina na swoim". Często okazywało się, bowiem, że zwykły kredyt hipoteczny jest tańszy od tego z założenia preferencyjnego. Podobnie jest zresztą, z „MdM".

Zdaniem Tomasza Błeszyńskiego przyjęte naprędce zmiany, podyktowane interesem politycznym, nie są w stanie doprowadzić do rynkowej rewolucji. - Dla wielu klientów preferencyjny kredyt jest często kulą u nogi. Kryje w sobie wiele pułapek - przestrzega doradca. - Kupionego z dopłatą lokalu nie można sprzedać w ciągu pięciu lat, nie można go też wynająć. A przez pięć lat życie może się naprawdę diametralnie zmienić. Program ogranicza mobilność kupujących emdeemowskie lokale młodych ludzi - zauważa. I podkreśla, że program dopłat nie przyczynił się do rozwoju zdrowego, tętniącego rynku. - Mamy do czynienia raczej z wymuszoną sprzedażą i zakupem mieszkań - twierdzi Tomasz Błeszyński.

gb. ‎25 ‎sierpnia ‎2015