W łódzkich sądach i urzędach pojawiają się podejrzane przedwojenne akty notarialne. Sprawę bada już prokuratura. - Ktoś wymyślił sobie łatwy sposób wyłudzenia pieniędzy - uważają śledczy. Ślady prowadzą nawet na Białoruś i Litwę.

Mają kilka cech wspólnych: dotyczą atrakcyjnie położonych nieruchomości, zostały spisane tuż przed wybuchem drugiej wojny światowej - na maszynie i kratkowanych arkuszach.

Sędziowie i urzędnicy, którzy je widzieli, mają wątpliwości, czy są prawdziwe. Śródmiejska prokuratura bada już blisko czterdzieści takich dokumentów. I wciąż wypływają kolejne. - Takiej sprawy jeszcze u nas nie było - mówi Monika Zduńczyk-Nowak, szefowa Prokuratury Rejonowej Łódź Śródmieście.

Według Tomasza Błeszyńskiego, doradcy rynku nieruchomości, fałszywe akty notarialne to problem wszystkich dużych miast, które mają przedwojenną zabudowę i nieuregulowane kwestie własności: - Podobne sytuacje zdarzały się w Poznaniu czy Krakowie. Nagle pojawiają się spadkobiercy dawnych właścicieli atrakcyjnie położonych nieruchomości lub takich, których cena może wkrótce wzrosnąć. Przedstawiają dokumenty, których autentyczność może budzić wątpliwości.

Około 90 proc. zakwestionowanych dokumentów dotyczy okolic Manufaktury - ulic Drewnowskiej i Podrzecznej. Po wybudowaniu centrum handlowo-rozrywkowego ceny okolicznych gruntów znacznie wzrosły. Pojawiają się też adresy z innych części miasta: ulice Braterska, Pomorska, Piotrkowska, Zachodnia.

Nie zgadzały się szczegóły

Śledztwo zaczęło się w maju 2006 roku. Zawiadomienie złożyli urzędnicy łódzkiego magistratu. Do urzędu zgłosili się spadkobiercy dawnych właścicieli działek wokół Manufaktury. Przedstawili kilkanaście aktów notarialnych (większość w kopiach), które miały potwierdzać ich prawa do działek. Te dokumenty wydały się miejskim urzędnikom podejrzane. O szczegółach nie chcą mówić. - Po co podpowiadać innym...

Ich obawy się potwierdziły. - Sprawdziliśmy w archiwum państwowym - mówi Janusz Linda, kierownik oddziału wywłaszczeń i zwrotu nieruchomości Urzędu Miasta Łodzi. - Okazało się, że rejestr danego notariusza kończył się na akcie numer 590, a my mieliśmy rzekomo wydany przez niego dokument z numerem 890. W innych przypadkach też nie zgadzały się szczegóły.

Urzędnicy znaleźli w sumie ponad trzydzieści aktów, których autentyczność wydała się wątpliwa.

Podejrzane dokumenty wypływają także w innych miejscach. Trafiają do wydziałów cywilnych łódzkich sądów i do wydziału ksiąg wieczystych. Były dołączane do spraw o zwrot nieruchomości czy odszkodowanie. Wpływały razem z wnioskiem o założenie księgi lub wpisanie nowego właściciela w już istniejącej.

- Nie były to oryginały aktów notarialnych, tylko fotokopie, poświadczone przez współczesnych notariuszy - opowiada sędzia Jarosław Twardowski, przewodniczący XVI wydziału ksiąg wieczystych Sądu Rejonowego dla Łodzi Śródmieścia. - Poprosiliśmy osoby, które je złożyły, o oryginały. Nie miały. Zapytaliśmy archiwum państwowe, czy w ich zasobach jest taki akt notarialny. Odpowiedzieli, że nie ma takiego dokumentu lub pod podanym numerem jest zarejestrowana nie sprzedaż nieruchomości, lecz zupełnie inna czynność. Zawiadomiliśmy prokuraturę.

Fałszywka z domowego archiwum

Przed prokuratorami niełatwe zadanie. Najpierw muszą się upewnić, że akty są podrobione, a potem znaleźć fałszerza. - Powołaliśmy już dwóch biegłych, którzy sprawdzą ich autentyczność - mówi Monika Zduńczyk-Nowak, szefowa Prokuratury Rejonowej Łódź Śródmieście. - Jeden zbada podpisy pod aktami. Pobraliśmy próbki pisma od osób, które posługiwały się tymi dokumentami. Trudno przypuszczać, aby to one podrobiły akty, ale musimy wykluczyć ich z kręgu podejrzanych. Drugi biegły zbada same dokumenty. Przyjrzy się papierowi, przeanalizuje stylistykę i ortografię dokumentu, sprawdzi pieczęcie i krój czcionki. To będą żmudne i pracochłonne badania.

Na razie śledztwo jest zawieszone, bo łódzcy prokuratorzy chcą zasięgnąć informacji w archiwach na Litwie i Białorusi. - Część aktów była spisana przez notariuszy, którzy mieli kancelarie na dawnych kresach wschodnich. Tam mogą być materiały archiwalne, dotyczące ich działalności. Na pomoc prawną z zagranicy możemy poczekać nawet kilka miesięcy - tłumaczy prokurator Zduńczyk-Nowak.

Dochodzenie w sprawie fałszywego aktu notarialnego sprzed wojny prowadziła już bałucka prokuratura. Dotyczyło nieruchomości przy ul. Braterskiej, która rzekomo została kupiona 24 sierpnia 1939 roku. Nikomu jednak nie postawiono zarzutów: fałszerza nie znaleziono, a osoba, która przedstawiła akt w sądzie, mówiła, że znalazła go w domowym archiwum i nie miała pojęcia, że jest nieprawdziwy. Sprawa została umorzona.

Gigantyczne śledztwo, jakie prowadzi śródmiejska prokuratura, może się zakończyć podobnie. Prokurator Zduńczyk-Nowak: - Jeżeli ustalimy, że akty notarialne są sfałszowane, będzie to wiążące dla sądów i urzędów, w których je przedstawiono. Dlatego nawet, jeżeli nie złapiemy fałszerza za rękę, to zapobiegniemy wyłudzeniu pieniędzy czy innym szkodom.

W sądzie na podejrzane akty notarialne uczula się już aplikantów na szkoleniach. - Wszyscy mają przykazane, aby żądać oryginałów lub kopii poświadczonych przez dyrektora archiwum państwowego. Tylko na takiej podstawie możemy wpisać do księgi nowego właściciela - mówi sędzia Twardowski.

Anna Kołakowska Gazeta Wyborcza Łódź, współpraca Agata Zielińska Radio Łódź 2008-02-11