Rozmowa z Tomaszem Błeszyńskim Doradcą Rynku Nieruchomości.

Lubię inwestorów, którzy budują dom na miarę

Żyjemy w trudnych czasach, a te, które nadchodzą wcale nie zapowiadają się lepiej. Przyszłość jest niepewna. Jest wiele przesłanek do tego, by powiedzieć, że wygrają ci, którzy zbudują dom na miarę. Jeśli ktoś buduje duży dom, to powinien mieć świadomość, że kosztować będzie nie tylko budowa. Później będą koszty związane z utrzymaniem nieruchomości, z płaceniem podatku katastralnego, którego wysokość będzie zależała od wartości domu. Za luksus trzeba płacić coraz więcej - może się okazać, że wielu ludzi nie będzie stać na utrzymanie swojego pięknego domu.

Gdybym - na podstawie swoich doświadczeń, jako doradcy rynku nieruchomości - miał określić domy na miarę, powiedziałbym, że są ekologiczne, funkcjonalne, energooszczędne, mają powierzchni netto 120-150 m2, powstają na działkach o powierzchni 800-1500 m2. Inwestor już wie, że nie ma, co przesadzać. Ekonomia zmieniła mentalność budujących. Ludzie już doskonale rozumieją, że trzeba oszczędzać, że warto uniezależniać się od monopolistów, którzy narzucają wysokie ceny za nośniki energii, za obsługę domu. Rośnie, więc zainteresowanie budujących energią słoneczną, popularność zyskują przydomowe oczyszczalnie ścieków.

Stąd też bierze się generalnie przywiązanie inwestorów do sprawdzonych materiałów tradycyjnych - przede wszystkim ceramiki.

Z podobnych powodów - ekonomicznych i ekologicznych - ludzie decydują się na budowę daleko od dużych miast. Kupują tanie działki, chcą żyć z dala od miejskiego zgiełku. Mają samochody, są mobilni, zresztą i czasy są takie, że mieszkamy w jednym miejscu, pracujemy w drugim końcu miasta, szkoła jest w innej dzielnicy, rodzina daleko. Taki jest styl i koszt tych czasów.

Lubię inwestorów, którzy traktują dom jak inwestycję

Powinni mieć świadomość, że nie tak łatwo zarobić na domu. Gdyby go sprzedawać, łatwiej stracić. Domy starzeją się bardzo szybko. Wchodzą nowe technologie, nowe rozwiązania architektoniczne, nowe mody. Weźmy domy budowane za PRL-u; kiedyś efekt wielu lat pracy i wysiłku całej rodziny, w latach dziewięćdziesiątych ich wartość spadła do ceny średniej klasy samochodu. To szok dla właścicieli! Podobnie szybko może stracić na wartość dom, który jest efektem mody.

Na początku lat dziewięćdziesiątych tzw. elita biznesu wymyśliła powrót do korzeni - zaczęto budować dworki o powierzchni 600 - 900 m2. Architekci zapełniali tę ogromną przestrzeń, nie bardzo wiedząc, co tam wstawić. Były, więc nawet pokoje rowerowe! Te nieruchomości miały sens na wielkich działkach, ale na małych wyglądały jak plomby z betonu. Dworki - kiedyś modne - dziś nie mają wzięcia. Choć wydawało się, że uniwersalne, wydają się nam przesadzone i - na pewno - są bardzo drogie w utrzymaniu.

Inny szczyt marzeń - z końca lat dziewięćdziesiątych - to szeregówka. Dziś nikt nie chce zapłacić za segment dużych pieniędzy, bo to przecież ciasno i niewygodnie mieszkać w tak zwartym sąsiedztwie, w domu o kilku poziomach i niewyobrażalnej liczbie schodów.

Takie domy sprzed lat są teraz balastem dla właścicieli, wymagają nakładów - są wystawione do sprzedaży i nie ma na nie klientów. Cena została urealniona... w dół.

Warto pamiętać, że ludzie sprzedają domy z powodów ekonomicznych - bo nie stać ich na zbudowanie, wykończenie, wreszcie utrzymanie domu. Sprzedaje ten, kto musi i kupuje ten, kto musi. Warto pomyśleć, że za kilka lat, kiedy znów przyjdą nowe technologie, mody, dzisiaj budowanie domy staną się skansenem jak domy z PRL-u.

Rada? Trzeba wybierać takie miejsce na dom, rozwiązania architektoniczne, materiały, by dom oparł się czasowi. Dom powinien być przystanią i kapitałem na złe czasy, a nie kamieniem u szyi, gdy tylko zaczniemy gorzej zarabiać. Dom powinien być naszym przyjacielem, szczególnie wtedy, gdy będziemy mieli gorsze zarobki, gdy przyjdzie nam przeczekiwać kryzys.      

Lubię inwestorów stawiających na profesjonalistów

Zaczynając od wyboru miejsca do życia. Skończyły się czasy wszechwładzy urzędników. Inwestorzy wybierają gminy, gdzie polityka urzędników jest przyjazna wobec petentów, gdzie inwestuje się w infrastrukturę, wreszcie gdzie polityka fiskalna gminy nie jest restrykcyjna. Świadomy swych praw inwestor oczekuje od urzędników pomocy przy budowie domu. Gminy, które pomagają załatwić formalności, wygrywają. Gminy, które piętrzą trudności, coraz częściej tracą inwestorów, a więc i przyszłych podatników.

Ważny jest wybór fachowych ekip, bo dom źle zbudowany generuje koszty - trzeba go naprawiać, szybciej się zużywa. Niestety, chcąc ograniczyć koszty, ludzie najczęściej decydują się na oszczędności: na projektach - powstają koszmarki architektoniczny; na wykonawcach - jakość prac jest bardzo niska. Oszczędne inwestycje są szarpane, jak czasy, w których żyjemy, a przez to i efekt jest niepewny. Jestem pełen podziwu dla heroicznego wysiłku Polaków, którzy budują sobie domy mimo całej nielogiczności prawa i braku stabilności monetarnej. Sytuacja gospodarcza jest niestabilna. Inwestor bierze kredyt hipoteczny, który jest przecież podstawowym sposobem finansowania budowy. Niestety, nie może spokojnie rozłożyć spłaty w czasie, tylko robi wszystko, by spłacić dług jak najszybciej i za wszelką cenę. Nie wie, jaka sytuacja będzie panowała za rok, a co dopiero przez najbliższe 25 lat. Taka postawa inwestora kłóci się z ideą kredytu hipotecznego, który powinien dawać stabilizację na wiele lat.

Czasy są trudne, ale budować trzeba. Choćby, dlatego, że człowiek, który chce wygodnie mieszkać w spokojnej okolicy, nie ma sensownej alternatywy. Brakuje ładnych dużych mieszkań w kamienicach poza centrum miast, bloki zdegradują się z czasem do roli slumsów. Pozostaje budowanie, z całym ryzykiem i ograniczeniami takiej decyzji. Tym bardziej inwestycja musi być dobrze przygotowana.

Wysłuchał Andrzej T. Papliński MURATOR 11-03-2003