Rząd maleńkich budyneczków wygląda jak z bardzo daleka reminiscencja Złotej Uliczki w Pradze.

Choć w zamyśle inwestora kolorystyka miała nawiązywać do prac Katarzyny Kobro. Większość z dostępnych tutaj mieszkań ma mniej niż 25 m kw.

W myśl dzisiejszych przepisów w ogóle nie są to mieszkania. Gdyby inwestor chciał od zera zbudować osiedle z takimi „mieszkaniami”, nie dostałby zezwolenia. Ten zakaz nie zawsze dotyczy jednak adaptacji starych budynków (a i w przypadku nowych są sposoby, żeby zakaz obejść). O tym jednak później.

Osiedle mieści się przy ul. Wróblewskiego 54. Jego nazwa to Golden Sparrow – po angielsku „złoty wróbel” – choć, jeśli iść dalej tokiem ptasich skojarzeń, to miejsce może przypominać gołębniki. W tych „gołębnikach” toczy się ludzkie życie.

Tańczyć się nie da

Parter i piętro to przeważnie osobne mieszkania. Albo kilka mieszkań. W wielu z nich nie skończyły się jeszcze remonty. Z jednego z okien na parterze dobywa się światło. Lokatorzy zasłonili roletę, żeby zabezpieczyć się od wścibskich spojrzeń. Ale nie do końca. Pod roletą, na parapecie, leży półmisek winogron i kubek z kredkami. Udaje mi się zlokalizować odpowiednie drzwi. Zza nich odzywa się kobieta z wyraźnym ukraińskim akcentem. Nie rozumie, kim jestem i czego chcę.

Dalej spostrzegam uchylone drzwi. To Bartek, student politechniki, właśnie urządza się w nowo wynajętej kawalerce. Będzie mieszkać na 18 metrach. W urządzaniu się pomaga mu dziewczyna, ale nie będą razem mieszkać. Mogliby się nie pomieścić.

– Tu mieszkają sami studenci i Ukraińcy – mówi Ihor, dwudziestoparoletni Ukrainiec, który wyszedł na dziedziniec dwie klatki dalej. Wynajął „swoje” 15 metrów. Widzi, że osiedle ma wady, ale cieszy się, że w końcu mieszka sam. Już od miesiąca. – Wcześniej na takim samym metrażu mieszkałem z dwoma kolegami. Ciasno. Spięcia. W końcu byśmy się pozabijali – przyznaje.

Golden Sparrow to zespół czterech wyremontowanych budynków – jeszcze sprzed wojny. W PRL mieściły się tu czynszówki. Kilka miesięcy temu o osiedlu napisał „Ekspres Ilustrowany”, twierdząc, że znajduje się tu prawdopodobnie najmniejsze mieszkanie w Łodzi. Liczy 11 m kw. W środku jest szafa, tapczan, aneks kuchenny z pralką pod blatem roboczym. „Tańczyć się raczej nie da, jakiś domowy fitness też byłby chyba ryzykowny. Miejsca jest mało. Da się natomiast rozłożyć matę do jogi – o ile złoży się rozkładany tapczan służący do spania” – czytam w artykule.

Podobnej wielkości mieszkanie na sprzedaż znajdę na serwisie ofert z nieruchomościami, w odrestaurowanej kamienicy przy ul. Piotrkowskiej (9 m pokoju, nieco ponad 2 m łazienki – cena 107 tys. zł). Z kolei 11-metrowe mieszkanie na wynajem (cena: 1,2 tys. zł miesięcznie) zlokalizuję w okolicy Starego Rynku. Numer z ogłoszenia nieaktywny. – Już wynajęte, mieszkają tam jakieś panie – powie mi jedna z sąsiadek.

Olaf, mieszkający na Golden Sparrow student, który zgodził się wpuścić mnie do swojego mieszkania, ma prawie dwa razy większy metraż – 21 m kw. No i dwa okna.

Po przejściu przez drzwi mijam coś w rodzaju niewielkiego przedsionka z szafą na ubrania. Dwa kroki dalej pralka pod blatem, zlew i lodówka w formie słupka. Za winklem stoi niewielki stolik z dwoma krzesełkami. Za nim wejście do wąskiej łazienki (toaleta, umywalka, prysznic). W pomieszczeniu głównym w jednym rogu tapczan, w drugim biurko z blatem w kształcie litery L. Odstająca od ściany część biurka dodatkowo dzieli przestrzeń i stwarza złudzenie, że Olaf ma osobne miejsce do nauki. Na białej ścianie za drugą częścią blatu przykleił kilkadziesiąt żółtych karteczek. Na każdej słowa i zwroty z języków obcych. W ten sposób uczy się języków (teraz włoskiego, a wcześniej rosyjskiego i niemieckiego). Lubi to. No i umysł wydostaje się poza zamkniętą przestrzeń łatwiej niż wówczas, gdyby napotykał gołą ścianę.

W czasie mojej wizyty Olafa akurat odwiedza Patryk, rok młodszy kolega z Rzeszowa. – Póki mieszkam sam, to jest spoko. Krótkie odwiedziny też są OK, ale na dłuższą metę chyba nie dałoby się tu mieszkać we dwóch – mówi Olaf.

Luksusowa inwestycja

Ostatnią wybudowaną od zera mieszkaniówką w Łodzi, w której można było oficjalnie sprzedawać mikromieszkania, jest ta przy ul. Kilińskiego 142. Budowa rozpoczęła się wprawdzie w maju 2018, ale wszystkie formalności załatwiono tam w roku poprzedzającym, a więc jeszcze przed wejściem w życie aktualnych przepisów. W mieszkaniu o powierzchni ok. 20 m mieszka Aleksiej, informatyk z Kijowa. – Przed lockdownem było łatwiej. Do mieszkania wracałem popołudniami, a cały dzień spędzałem w biurze. Kiedy zaczęliśmy pracować z domu, poczułem, że jest ciężko. Teraz korzystam z każdej okazji, żeby wyjść – opowiada Aleksiej, ale mieszkania nie pokazuje.

Jego sąsiadka, Zuza, na ok. 20 m mieszka z dziewczyną, ale przykład ich mieszkania świadczy o tym, że metraż metrażowi nierówny. Oprócz powierzchni „na dole” – z łazienką, rogówką, aneksem kuchennym i stolikiem kawowym – dziewczyny mają też antresolę, a na niej łóżko w formie zbliżonej do japońskiej kapsuły. – Naprawdę mamy luksus. A za takie same pieniądze widziałyśmy do wynajęcia kilkunastometrową klitkę przy skrzyżowaniu marszałków. Wyglądało to tak, jakby ktoś podzielił wielkie mieszkanie na kilka mikromieszkań i każde wynajmował osobno – mówi Zuza.

Na Kilińskiego 142 nie ma jednak mniejszych mikromieszkań niż 22 m kw. To, więc prawie apartamenty w porównaniu z, mikromieszkaniami, które powstają w Łodzi dzisiaj – choć teoretycznie nie powinny. „Wyborcza” opisywała niedawno nową mieszkaniówkę przy ul. Stefanowskiego (sąsiedztwo kampusu Politechniki Łódzkiej), w której inwestor – firma Real Development – sprzedaje mikromieszkania o powierzchni nieco ponad 17 m kw. Przy czym oficjalnie są to lokale usługowe „z funkcjonalnością lokali mieszkalnych”.

Kolejny przykład nowej, przedstawianej, jako luksusowa inwestycji z mikromieszkaniami to kamienica przy Wólczańskiej 4. Niektóre kawalerki nie mają tam nawet 14 m kw. Inwestor chwali się wysokimi sufitami i zaleca zamontowanie antresoli – w celu zwiększenia powierzchni użytkowej. Cena – ok. 120 tys. zł.

Jak to się ma do zakazu sprzedaży mieszkań poniżej 25 m kw.?

„Odwołuje się Pan do przepisów dotyczących budynków budowanych na podstawie ustawy deweloperskiej. Mieszkania sprzedawane w ramach inwestycji Wólczańska 4 są sprzedawane na rynku wtórnym, gdzie taki limit nie istnieje. Co więcej, istnieć nie może, ponieważ prowadziłoby to do sytuacji, w której mieszkania istniejące od dziesiątek lat nie mogłyby być sprzedane. Tysiące mieszkań w Łodzi ma powierzchnię mniejszą niż 25 m kw.” – czytam w mailu z biura inwestycji przy Wólczańskiej 4.

Ekspert ostrzega

Ofert sprzedaży mikromieszkań na rynku wtórnym jest w Łodzi coraz więcej. Zaś inwestor, który sprzedaje je w odnowionej przez siebie kamienicy, może robić to zgodnie z prawem. Pod pewnymi warunkami.

W przypadku zabudowy istniejącej jest to możliwe, jeżeli z dokumentacji lub przeprowadzonej inwentaryzacji wynika, że pierwotna struktura podziału lokali przewidywała mniejsze izby mieszkalne, niż wynikałoby to z dzisiejszych przepisów. W Łodzi o takie budynki nietrudno. Budowano takie kamienice, w których miało mieszkać jak najwięcej ludzi w małych lokalach. Rodziny robotników fabrycznych mieszkały bardzo często w jednej izbie. Powstawały „biedakamienice”, w których teraz łatwo tworzyć patokawalerki – mówi Tomasz Błeszyński, doradca rynku nieruchomości.

Obecnie na rynku nieruchomości dominują zakupy mikrokawalerek w celach inwestycyjnych, (czyli pod wynajem). – Postępująca inflacja stymuluje podwyżki cen, w tym mieszkań, oraz powoduje niepewność. A to sprawia, że ludzie szukają sposobu zainwestowania pieniędzy w coś trwałego, bezpiecznego i bardziej rentownego niż obecne lokaty w banku. Odradzam jednak, by bez znajomości rynku, często w emocjach, inwestować w mikrokawalerki. Ze względów na wysoką cenę metra kwadratowego takich lokali zwrot z inwestycji będzie wieloletni. A jak zmieni się moda i koniunktura na rynku nieruchomości, może być problem ze znalezieniem klienta na zakup czy wynajem takiego mikromieszkania – dodaje Tomasz Błeszyński.

Długotrwałe przebywanie w mikrokawalerce może też mieć negatywny wpływ na psychikę. Poczucie zatłoczenia generalnie zwiększa nasilenie agresji. Chodzi o to, aby być z innymi osobami, ale w taki sposób, aby nie zakłócały one naszej przestrzeni, w której dobrze się czujemy, zachowując odpowiednią odległość społeczną. Przestrzeń, która przytłacza, wywołuje poczucie ciasnoty, nie jest dobra dla samopoczucia człowieka. Nie chodzi tylko o sam metraż, ale także o brak możliwości wydzielenia stref aktywności i odpoczynku – mówi prof. Katarzyna Walęcka-Matyja z Instytutu Psychologii Uniwersytetu Łódzkiego.

Jakoś się dogadamy

A jednak chętnych do wynajmu mikrokawalerek nie brakuje. W jednym z biur nieruchomości słyszę, że niektóre oferty „schodzą”, zanim agent zdąży umieść ogłoszenie na portalu.

Pytam o wynajem. Agent pokazuje mieszkanie na Bałutach, nieopodal ul. Wojska Polskiego. Ma 14 m kw. Atut to bliskość parku, ale jedyne okno wychodzi na podwórze. W mieszkaniu, na lewo od wejścia, wysoka, wąska szafa na ubrania. Po przeciwnej stronie łazieneczka z prysznicem i pralką ładowaną od góry.

W pomieszczeniu głównym mały tapczan, naprzeciwko szafki z blatem-biurkiem. Nad nim mikrofalówka. Jeżeli rozłożę tapczan, pomiędzy łóżkiem a szafkami nie będzie gdzie stanąć. Na razie jest jednak złożony, więc mogę wysunąć krzesełko spod blatu i usiąść. Gdy siedzę, z prawej strony pod blatem mam małą lodówkę. W sam raz, żeby podjadać przy pracy. Pomiędzy lodóweczką a zlewem zmieściła się jeszcze płyta grzewcza na dwie fajerki.

Koszt? 1240 zł za miesiąc, ale wynajmujący gotów jest „zaokrąglić” do 1,2 tys. – Jakoś się dogadamy – słyszę na odchodnym.

Paweł Rutkiewicz Gazeta Wyborcza 21.11.2021 r.

Źródło: https://lodz.wyborcza.pl/od-biedakamienic-do-patokawalerek-dla-singla/


Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.


Foto:Tomasz Błeszyński