To już jasne: kryzys nas nie ominie. I może zaboleć. Stracimy kilka efektownych inwestycji. Część łodzian będzie musiała szukać nowej pracy, o którą wcale nie będzie łatwo. Portfele też mogą schudnąć.
Podczas poprzedniego załamania koniunktury w 1997 roku, Łódź należała do tych polskich miast, które ucierpiały najbardziej. Niemal zupełnie ustał handel z Rosją, co było gwoździem do trumny dla istniejących jeszcze zakładów włókienniczych. Wiele z nich, jak Uniontex czy Alba, kilka lat później ogłosiło upadłość.
Ciężkie czasy nastały dla kupców z Tuszyna i Rzgowa. Od 1997 do 2002 roku bezrobocie w regionie wzrosło do rekordowego poziomu 220 tysięcy.
Potem przyszły dla Łodzi lata tłuste. Dziś w pośredniakach zarejestrowanych jest 90 tysięcy osób. Najmniej od kilkunastu lat. Czy kryzys sprawi, że karta znów się odwróci? Ekonomiści uspokajają, że katastrofa nam nie grozi, pożegnaliśmy się bowiem z monokulturą opartą na przemyśle lekkim. Ale zwolnienia już się zaczęły. I kilku nowych inwestorów się wycofało...:
Niestety, kryzys uderzy też w nasze portfele, w przyszłym roku średni wzrost płac ledwie pokryje inflację.
Wiadomo już także, że w najbliższych latach Łódź nie będzie piękniała, tak jak byśmy tego chcieli. Kolejni inwestorzy wycofują się bądź zawieszają plany budowy okazałych gmachów.
Nie będzie tak pięknie...
Leszek Czarnecki, najbogatszy Polak, zapragnął wybudować w Łodzi osiedle domków jednorodzinnych o poetyckiej nazwie "Dębowa Ostoja". Miało stanąć w okolicach ul. Aleksandrowskiej, ale inwestycję wstrzymano.
- Zaczniemy budowę, jeśli dostaniemy kredyt z banku - mówi Artur Wiza z firmy LCC. - Niestety, dziś sytuacja jest bardzo trudna, instytucje finansowe niechętnie finansują deweloperkę. Rozmawiamy z kilkoma bankami, jednak żaden nie chce jednoznacznie powiedzieć tak lub nie, przeciągają sprawę - dodaje Wiza.
Jeżeli problem z finansowaniem relatywnie niewielkiej inwestycji ma krezus pokroju Czarneckiego, jak wierzyć w zapowiedzi naszych lokalnych przedsiębiorców, którzy planują budowę 100- a nawet 200-metrowych drapaczy chmur?
Jako pierwsza miłośników wysokiej architektury zawiodła firma Remobud. Jesienią spółka miała zacząć budowę pierwszego łódzkiego wysokościowca. 150-metrowy budynek mieszkalny Manhattan Higher miał stanąć przy ul. Piotrkowskiej 170. Nie było jednak wielkiego zainteresowania ze strony potencjalnych nabywców. W związku z kryzysem, szefowie firmy postanowili więc poczekać przynajmniej pół roku z rozpoczęciem budowy. Czy do inwestycji w ogóle dojdzie i kto będzie ją realizował - nie wiadomo.
W kolejce czekają następne wieżowce: 200-metrowy Park Tower Variteksu, 120-metrowy Zielona Office firmy Teem Development oraz kilka innych, mniej doprecyzowanych projektów. Inwestorzy zapowiadają, że podołają wyzwaniu mimo kryzysu. Wątpią w to analitycy rynku, podkreślając stosunkowo niewielki potencjał ekonomiczny łódzkich firm. Przypominają, że budowa 100-metrowego wieżowca może pochłonąć 500 mln zł.
- Nie widzę możliwości finansowania tych inwestycji, nie widzę szans, by szybko sprzedać te mieszkania i biura - ocenia Tomasz Błeszyński, ekspert rynku nieruchomości. - Większość inwestorów się wycofa. Podejrzewam nawet, że część zapowiadanych inwestycji mogła być jedynie zabiegiem marketingowym. To są piekielnie drogie przedsięwzięcia, tymczasem podchodzą do nich firmy, które mają problem ze sprzedażą zwykłego bloku. Firmy takie jak Teem Development jeszcze niczego w Łodzi nie wybudowały, a już chcą stawiać drapacze chmur? - zastanawia się Błeszyński, który ma wrażenie, że dla części inwestorów kryzys jest bardzo na rękę: przynajmniej będą mogli wycofać się z twarzą ze swoich zapowiedzi.
Tym bardziej że coraz więcej firm nie jest w stanie zrealizować nawet tradycyjnych, niskich projektów.
I tak na przykład hiszpańska Urbanica nie wybuduje 4-gwiazdkowego hotelu pomiędzy ul. Wólczańską i Kościuszki. Nie doczekamy się też na razie na ożywienie ogromnych, zdewastowanych terenów po fabrykach Eskimo i Polmerino, gdzie miały stanąć dwa okazałe osiedla mieszkaniowe Urbaniki. W sumie firma planowała budowę 2 tysięcy mieszkań. Również i tę inwestycję Hiszpanie zastopowali.
Izraelska firma OKAM jako pierwsza odpowiedziała na pytanie, czy w Łodzi opłaca się budować drogie biurowce. Odpowiedziała przecząco, wstrzymując budowę zapowiedzianej niedawno dużej inwestycji między Piotrkowską i al. Kościuszki (w pobliżu ul. Żwirki).
...za to będzie smutno
W Próchniku widmo zwolnień wisiało nad załogą od dłuższego czasu. Znany łódzki producent postanowił przenieść produkcję swoich płaszczy do Chin. Jeszcze przed wakacjami szefowie firmy przekonywali jednak, że łódzki zakład będzie dalej funkcjonował (jako odrębna spółka), żyjąc z zamówień m.in. od Hugo Bossa. Jesienią zmienili zdanie. - Spodziewaliśmy się, że w związku z kryzysem spadnie liczba zamówień. Zrobiliśmy krok wyprzedzający - tak tłumaczył prezes Jacek Pudło decyzję o zamknięciu zakładu i zwolnieniu 115 szwaczek.
Na bruk zaczęły wysyłać też inne znane firmy z regionu. W związku z osłabieniem koniunktury, 200 osób zwalnia wieluński Wielton, producent naczep do ciężarówek. Pod koniec lata 200 osób wyrzuciła fabryka mebli Fameg z Radomska. Pozostała załoga boi się, że wkrótce ich los podzieli kolejnych 150 osób. Ekonomistów to nie dziwi: ze względu na dużą skalę eksportu do zachodniej Europy, branża meblarska uchodzi za jedną z najbardziej narażonych na skutki kryzysu.
Prof. Stefan Krajewski, ekonomista z Uniwersytetu Łódzkiego, zauważa rzecz charakterystyczną dla załamania w Polsce i w Łodzi: choć kryzys ma na razie charakter finansowy, a nie gospodarczy, etaty - paradoksalnie - redukują producenci, nie robią zaś tego banki. Te wciąż mają się świetnie. W Łodzi pracę w sektorze bankowym straciło 33 pracowników call center Pekao SA. Jeśli jednak wierzyć zapewnieniom banku, zwolnienia nie miały związku z sytuacją na rynkach, lecz z zakończeniem fuzji z BPH (kilka miesięcy po połączeniu banków spadła liczba telefonów z zapytaniami od klientów).
W pierwszych 10 miesiącach tego roku, 25 firm z regionu zapowiedziało, że w ramach zwolnień grupowych pracę straci 1188 osób. W całym ubiegłym roku było ich 600. Na szczęście inne dane z pośredniaków nie dają na razie powodu do paniki. Bezrobocie w naszym regionie systematycznie spada - co miesiąc zmniejsza się o 4 tysiące osób. W październiku w PUP-ach zarejestrowało się 15 tys. nowych klientów, było to jednak dokładnie tyle samo, ile w październiku 2007 oraz 2006 roku, a więc w okresie prosperity.
Stopa bezrobocia jest w Łodzi rekordowo niska - wynosi ok. 6 proc. Niestety, w 2009 roku może skoczyć do poziomu 8,5-9 proc.
Efekty spowolnienia w Łodzi zobaczymy za 3 do 4 miesięcy. Zdaniem prof. Krajewskiego, problemy może mieć przemysł odzieżowy, w którym wciąż pracuje kilkadziesiąt tysięcy łodzian. Przyczyną będzie osłabienie eksportu. Podobnie może być w przypadku branży AGD.
Już teraz kryzys zaczyna odciskać piętno na naszych portfelach, a będzie gorzej. Na początku 2008 roku wynagrodzenia w Łodzi rosły w tempie ponad 11 procent. Teraz to już "zaledwie" 9,7 proc. - W przyszłym roku płace będą rosły, ale tylko o 4 do 5 procent, czyli niewiele ponad inflację. To będzie oznaczało stagnację w naszych portfelach - mówi prof. Krajewski.
Już się nie garną
W poprzednich latach co kilka miesięcy cieszyliśmy się z nowego inwestora o światowej renomie: Indesit, Gillette, Procter&Gamble, Dell, ABB. Na razie nic nie wskazuje, byśmy w 2009 roku usłyszeli o podobnym sukcesie. Kryzys podcina skrzydła potentatom. Marek Cieślak, szef Łódzkiej Specjalnej Strefy Ekonomicznej, przyznaje, że straciliśmy z tego powodu szansę na kilka inwestycji. Najbardziej zaawansowane plany miała niemiecka Teka, znany producent luksusowych urządzeń kuchennych. Firma kupiła już nawet działkę na Nowym Józefowie. Za 50 mln zł miała zbudować fabrykę, gdzie zatrudnienie znalazłoby 300 łodzian. Kryzys pokrzyżował te plany.
Podobnie stało się w przypadku hiszpańskiego koncernu Maseho, który szykował się do budowy fabryki mrożonek w Sieradzu. Inwestycji wyczekiwali rolnicy oraz sieradzanie - miało tu bowiem powstać 100 nowych etatów. Prezes Cieślak mówi, że rozmowy zerwało też kilku innych inwestorów, w tym jedna duża firma z sektora AGD, nie ujawnia jednak ich nazw. - Pierwsza grupa to mniejsze firmy, które zaplanowały budowę fabryki w pierwszej połowie roku. Teraz jednak zmienił się kurs złotówki, wzrosły koszty kredytu. Trzeba było napisać nowe biznesplany i nagle okazało się, że projekty nie spinają się finansowo. Druga grupa to wielkie firmy, które zależą od sytuacji na giełdzie, a ta jest zła.
Wydaje się, że na razie możemy również zapomnieć o fabryce silników Peugeota.
Co można wygrać na kryzysie
Swego rodzaju szczęściem w nieszczęściu i małym pocieszeniem może się okazać fakt, że inwestycje koncernów samochodowych omijały nas dotąd szerokim łukiem. Przynajmniej nie będziemy - jak Ślązacy - płakać z powodu masowych zwolnień w fabrykach aut.
Poważniejszych plusów możemy się dopatrywać w kryzysie branży deweloperskiej. Po pierwsze, oznacza to spadek cen mieszkań - jest możliwe, że przyszłym roku kupimy nowe M za mniej niż 4 tysiące złotych za metr kwadratowy. Po drugie, mniejsza liczba inwestycji mieszkaniowych sprawi, że firmy budujące drogi czy gmachy użyteczności publicznej nareszcie znajdą ręce do pracy. Można więc liczyć na przyspieszenie remontów.
- Kryzys sprawi, że ustabilizuje się rynek pracy. W tym roku był już bardzo rozchwiany, zdominowany przez pracowników, którzy dyktowali warunki. Nasi inwestorzy żalili się, że lojalność w stosunku do firmy jest dziś znikoma, a pracodawcę zmienia się bez ważniejszych powodów. To zniechęcało do inwestowania - mówi Cieślak.
Poza tym strefa rozmawia z Ministerstwem Gospodarki o powiększeniu obszaru o 250 hektarów. W dużej części będzie to ziemia pod nowe inwestycje. W łódzkiej strefie jest bowiem kilka firm z branży spożywczej, budowlanej i farmaceutycznej, które już teraz zapowiadają budowę nowych fabryk, by kryzys wykorzystać na wzmocnienie swojej pozycji.
Takie podejście wpisuje się w logikę, którą wiosną opisywał dla nas prof. Stefan Krajewski: kryzysu nie przeżyją najsłabsi. Ich miejsce zajmą ci silni, dzięki czemu, gdy w końcu nadejdą lata tłuste, staną się jeszcze silniejsi.
Piotr Brzózka - POLSKA Dziennik Łódzki 06.12.2008