Mieszkańcy podwarszawskich miejscowości walczą z deweloperką, a zwłaszcza jej patoodmianą.
Nie chcą osiedli koszarowych segmentów i budownictwa wielorodzinnego na okolicznych polach.
Zbierają podpisy, tworzą grupy w social mediach, informują o krzywdzie w mediach. I nie jest tu tak ważne, kto ma estetyczną i urbanistyczną rację. Zadziwia to, że mieszkańcy nie wykorzystują swoich praw wyborczych, a władze gminne nie potrafią wyjaśniać swych decyzji.
Media pełne są materiałów o kolejnych inwestycjach deweloperskich uznawanych za patologiczne. Bo wokół pola, brak kanalizacji i drogi dojazdowej. Do sklepu, szkoły i lekarza bez samochodu nie dotrzesz. Wszystkie domy identyczne, jakby osiedle projektowała kopiarka. Dziennikarze, eksperci od wszystkiego pełni są oburzenia, a ludzie… wykupują kolejne projekty. Woleliby wille w Konstancinie, ale jakoś ich na to nie stać. Nie stać ich też na gnieżdżenie się na 36 metrach z dwójką dzieci w Warszawie, więc wybierają przedmieścia. A firmy deweloperskie spełniają te oczekiwania. I co w tym dziwnego, a tym bardziej złego?
Ostatnio pojawił się temat luki prawnej pozwalającej dzielić segmenty na dwa lokale w taki sposób, że jedno mieszkanie z ogródkiem jest na parterze, a drugie na pierwszym piętrze.
Tomasz Błeszyński, ekspert rynku nieruchomości uważa, że w wyniku takich podziałów powstają minibloki, a „tego typu praktyki nie mają jednak nic wspólnego z ideą domu jednorodzinnego”.
Wypada zgodzić się panem ekspertem i zadać mu pytanie: „co z tego i komu to przeszkadza?”. Ktoś na to pozwolił, ktoś to później kupił i chce tam mieszkać.
Oczywiście przeciwnicy mają swoje argumenty. Twierdzą, że zabudowane pola, zagęszczanie lokali prowadzą do wzrostu wydatków gminy, która musi zbudować nowe drogi, doprowadzić oświetlenie, dzieci nowych mieszkańców będą chodzić do finansowanych też przez gminę przedszkoli i szkół, korzystać będą z dotowanego autobusu. W całej tej litanii kosztów nie wspomina się celowo o wpływach z podatku od nieruchomości i z PIT, które zasilą gminną kasę, pozwalając na inwestycje w infrastrukturę. I o tym, że lokalna pizzeria przetrwa, a fryzjer i szewc ocalą swe zakłady, bo nowi klienci dopiszą. Od ich dochodów gmina też się wzbogaci.
Takie rzeczy trzeba policzyć, zwykły rachunek zysków i strat zrobiony na dłuższą perspektywę. Inaczej każda inwestycja prywatna czy publiczna sensu mieć nie będzie. Żeby zebrać, trzeba zasiać; ważne co i kiedy. A może lepiej zostawić puste pole? To też ma jakiś sens.
Kto ma o tym decydować? Oczywiście mieszkańcy gminy poprzez swoich przedstawicieli. Urzędy gmin mają wiele narzędzi, żeby kształtować ład przestrzenny. Uchwalają plan miejscowy, a gdy go jeszcze nie ma, wydają warunki zabudowy. Na odrolnienie gruntu też trzeba mieć zgodę. Nie jest tak, że deweloper kupuje od rolnika pole i buduje to, co mu się podoba, czy też raczej najbardziej opłaca. Nie będzie zgody, nie będzie budowy, nie będzie nowych mieszkańców i problemów z nową drogą. Lokalna społeczność może zdecydować, że gmina ma zachować unikatowy charakter, a nie być przytłoczona koszarowymi inwestycjami na setki mieszkańców. Ich demokratyczne prawo.
Problem w tym, że owa demokracja słabo funkcjonuje. Co prawda na lokalnym szczeblu partyjne szyldy niewiele znaczą, ale to nie rozwiązuje sprawy. Obserwowałem kampanię samorządową w jednej z podwarszawskich miejscowości. Widać było zaangażowanie kandydatów na burmistrza – plakaty w hurtowych ilościach, door to door, spotkania w kawiarniach i w plenerze. Ale z wizją jakby słabo. Potrzebne remonty dróg, plac zabaw, parking przy dworcu, ścieżka rowerowa – konkret doraźny dominował.
A gdzie perspektywa, jak wyglądać ma miasteczko za 5, 10, 25 lat, a nawet później? Czy przyciągamy deweloperów, inwestując w infrastrukturę, czy chcemy, żeby na nieużytkach stanęły hurtownie nawet kosztem ruchu TIR-ów? Tak, chcemy, bo gmina zarobi i za 6 lat zbuduje potrzebny wiadukt i szkołę. Albo nie chcemy, bo z badań wynika, że nasi mieszkańcy chcą tu mieć święty spokój. Wybory są proste, ale trzeba je przedstawić, uzasadnić, przekonać.
A teraz coś nagle wyrasta na polu i wszyscy się dziwią, część protestuje, wini burmistrza, którego sama wybrała, bo wydawał się sympatyczny, uczciwy i w domu odwiedził, jak była kampania.
Jerzy Wysocki Warsaw Enterprise Institute 24.09.2024
Źródło:https://wei.org.pl/2024/na-czym-swiat-stoi/jerzy-wysocki/demokracja-koszarowa/
Ten adres pocztowy jest chroniony przed spamowaniem. Aby go zobaczyć, konieczne jest włączenie w przeglądarce obsługi JavaScript.