Dom jest w fatalnym stanie. Na samochód spadła kiedyś cegła, która oderwała się od balkonu. A jedna lokatorka straciła telewizor, bo z sufitu spadł na niego kawał tynku. 

Dla mieszkańców kamienicy przy ul. Żeromskiego 39 każdy dzień oznacza strach o własne życie, bo budynek jest w fatalnym stanie. - Boimy się, że któregoś dnia dach nam spadnie na głowę - żalą się mieszkańcy. Administracja już od lat zapewnia, że wyremontuje kamienicę. Jak dotąd, kończy się na obietnicach, a budynek popada w ruinę. 

Kwiatek na grzybie

Kamienica ma cztery piętra i ponad osiemdziesiąt lat. Ostatni generalny remont przeprowadzono w niej przed wojną. Już po wejściu na podwórko widać ślady zniszczeń. Nawierzchnia jest pełna wyrw i dziur. Niektóre z nich są tak głębokie, że przysypano je warstwą cegieł. - Ale dopiero wtedy, kiedy sąsiad wpadł w dół i złamał sobie nogę - wzrusza ramionami przechodząca lokatorka.

Jeszcze gorzej wyglądają klatki schodowe. Ściany są tak popękane i odrapane, że trudno nawet dostrzec ślady farby. Z sufitów wystają kable, a po niektórych kaloryferach zostały tylko wspomnienia w postaci pogiętych rur. Na ostatnim piętrze widać wielki zaciek. - Kiedy pada deszcz, woda leje się strumieniami i ścieka po schodach aż do parteru - opowiada Ewa Jendrzejczyk, lokatorka kamienicy.

Mieszkaniec parteru prowadzi reporterkę "Gazety" do swojej kuchni. Pokazuje grzyb na suficie i biurko pokryte pyłem. - Sprzątam codziennie, ale to nic nie daje - tłumaczy. - Ściany są tak słabe, że tynk sypie się jak śnieg.

Najbardziej cierpią jednak mieszkańcy ostatniego piętra. W ich mieszkaniach sufity pełne są zacieków i głębokich pęknięć. Z dziur w ścianach wystają drewniane belki. Spróchniałych okien nie da się domknąć. - W miejscu, gdzie pojawia się grzyb, wieszam kwiatki - wyjaśnia Jendrzejczyk. - Odnawianie mieszkania nie ma sensu. Ostatnio tapetowałam pokój. Kilka dni później tapeta odpadła. Z dużym kawałkiem ściany, niestety.

Deszcz w łóżku

Większość mieszkańców kamienicy to starsi ludzie. - Za 50 metrów na strychu, bez wody i toalety, każą mi ponad płacić 400 zł czynszu - mówi ze łzami w oczach Danuta Klaczkowska. - Chcę zamienić mieszkanie na mniejsze, bo nie stać mnie na opłaty, ale chętnych brak. Przychodzą, oglądają rozpadające się ściany i uciekają - dodaje. Pokazuje też stolik, na którym kiedyś stał telewizor. - Zepsuł się, gdy z sufitu spadł potężny odłamek tynku - tłumaczy Emilia Szczepanik, wnuczka Klaczkowskiej. Opowiada też, że w nocy, podczas deszczu, budzą ją krople spadające z sufitu na twarz.

Trzy lata temu wspólnota mieszkaniowa zadecydowała, że konieczny jest remont dachu. - To była prowizorka i fuszerka. Przecieka bardziej niż przedtem - narzeka Klaczkowska.

Lokatorzy opowiadają, że wielokrotnie prosili już w administracji o interwencję. Słyszeli albo obietnice, albo tłumaczenia, że na naprawy brakuje pieniędzy. Dwa lata temu Ewa Jendrzejczyk oddała do sądu sprawę przeciwko administracji. Domaga się natychmiastowego remontu kamienicy. - Przecież my jesteśmy ludźmi, nie zwierzętami - podnosi głos. - Dlaczego mamy żyć w takich warunkach?

O odpowiedź na to pytanie prosimy zarządcę budynku. - Bo nie ma pieniędzy - odpowiada krótko Czesław Antosik, dyrektor administracji "Zielony Rynek". - Ale wspólnota mieszkaniowa może zadecydować nawet o natychmiastowym remoncie generalnym. Pod warunkiem, że wskaże źródła finansowania.

Tragedii nie będzie

W kamienicy sześć osób wykupiło mieszkania, a reszta lokatorów to najemcy. - Zgodnie z prawem właściciele mieszkań muszą zapłacić za jedną czwartą remontu. Resztę dołoży gmina - wyjaśnia Antosik.

Mieszkańcy są oburzeni. - To przecież majątek. Nigdy nie będzie nas na to stać! - wykrzykują. - Takie prawo - odpowiada Antosik. Dodaje też, że przed zakończeniem procesu w sądzie żadnych remontów i tak nie będzie. - Taka jest decyzja wspólnoty. Ale mogę zapewnić, że ta kamienica i tak nie jest w najgorszym stanie. Znam dużo gorsze w tej dzielnicy - dodaje na pocieszenie.

Mieszkańcom nie wystarczają takie argumenty. - Była już cegła na samochodzie, tynk na telewizorze i złamana noga. Czy musi dojść do tragedii, żeby zrobiono tu porządny remont? - pytają.

Dzwonimy do wydziału budynków i lokali. Kto będzie odpowiedzialny, jeśli komuś z mieszkańców stanie się krzywda? - pytamy.

- Nie dopuścimy do tragedii - zapewnia Tomasz Ciszewski, zastępca dyrektora wydziału.

Jest coraz gorzej

Agnieszka Urazińska: Jak ocenia Pan stan łódzkich kamienic?

Tomasz Błeszyński, rzecznik Polskiej Federacji Rynku Nieruchomości: Są w fatalnym stanie. Wiele z nich stanowi zagrożenie dla życia i zdrowia mieszkańców. Z roku na rok jest coraz gorzej. Te budynki to po prostu rudery i wstyd dla miasta. A gmina wciąż planuje nowe podwyżki czynszów, nie dając mieszkańcom niczego w zamian.

Czyja to wina?

- Teoretycznie nie ma winnych. Administracja tłumaczy, że brakuje pieniędzy. Władze miasta rozkładają ręce, zrzucając odpowiedzialność na administratorów. A tak naprawdę cierpią na tym tylko lokatorzy.

Mają się pogodzić z tym, że dach im się zawala?

- Absolutnie nie! Powinni zrozumieć, że są ofiarami błędnego zarządzania i zacząć działać. To miasto ma kontrolować administratorów, żeby ci dbali o standard budynków. A administracje dbają tylko o własne dobro i o pensje dla swoich pracowników. Na dodatek tworzą się administracje prywatne, zarządzające tymi budynkami, które są w dobrym stanie. W rękach państwowych administracji pozostają sypiące się rudery, o które nikt nie dba. Nie ma planów remontowych ani chęci do działania. W takiej sytuacji lokatorom pozostaje tylko walczyć o własne dobro. Powinni po prostu złożyć doniesienie do prokuratury. Lepsze to niż czekać, aż komuś stanie się krzywda.

redPor Gazeta wyborcza Łódź  2001-09-21