Od dłuższego czasu inwestorzy zadają sobie pytanie, co stanie się z rynkiem nieruchomości po przyjęciu przez nasz kraj waluty euro. Jak na razie są to rozważania oparte na futurystycznych przesłankach. 

Rozpatrując czynniki mające wpływ na rynek musimy najpierw odpowiedzieć na podstawowe pytanie, kiedy Polska spełni kryteria pozwalające na wprowadzenie euro? Czy będzie to za kilka, czy kilkanaście lat, jak na razie nie wiemy. Co jakiś czas otrzymujemy tylko sprzeczne komunikaty, a w ślad za nimi pojawiają się kolejne wątpliwości. W jakiej kondycji będzie gospodarka, jaki będzie stan zamożności społeczeństwa, czy w kraju będą rozwijać się nowe inwestycje, czy bezrobotni otrzymają realne szanse podjęcia godziwej pracy?

Rynek nieruchomości jest bowiem zwierciadłem gospodarki i to, jak zareaguje, bezpośrednio zależy od jej kondycji. Należy przypuszczać, że po wprowadzaniu nowej wspólnej waluty niektóre ceny wzrosną. Będzie to zapewne skutek przeliczania złotówki na euro. Zdrożeją artykuły pierwszej potrzeby i niektóre popularne usługi.

To raczej oczywiste. Jak zachowa się rynek nieruchomości oferujący już teraz „towary z górnej półki”, które nie są dostępne dla każdego. Bo jak inaczej możemy nazywać mieszkania, przepraszam apartamenty, oferowane przez deweloperów, jeśli wciąż są za drogie nawet dla średnio zamożnych. Podaż jest na dobrym poziomie, popyt też się ujawnił. Brakuje tylko jednej podstawowej rzeczy-pieniędzy. Nie sądzę by w nowym Eurolandzie zarobki Polaków znacząco wzrosły. Nie spowoduje to też gwałtowniej zmiany polityki banków w zakresie szerszego kredytowania rynku nieruchomości. Co prawda już teraz możemy zaciągać zobowiązania w przyszłej walucie, ale do pełnego optymizmu jeszcze daleko.

Zapewne apetyty deweloperów i właścicieli nieruchomości zaraz po wprowadzeniu euro znacząco wzrosną. Będą oni podnosić ceny oczekując na rychłe transakcje z udziałem zamożnych klientów. Mieliśmy już tego przykłady przed wejściem Polski do Unii Europejskiej, ceny przed i w trakcie akcesji znacząco wzrosły. Nieruchomości stały się przez to jeszcze bardziej niedostępne, wszyscy czekali na inwestorów. Niestety nic wielkiego się nie stało, nasi unijni bracia nie „rzucili się” by kupować polskie nieruchomości. Czas upływał, a sztucznie podsycany optymizm opadał razem z cenami. Coraz więcej osób było skłonnych do negocjacji i ustalania przystępnych warunków transakcji.

Moim zdaniem i w tym przypadku będzie bardzo podobnie, ceny wzrosną wraz z oczekiwaniami, ale twarde prawa rynku to niestety dość szybko zweryfikują. Najwięcej transakcji odbywa się zawsze na lokalnych rynkach ukształtowanych również przez lokalnych inwestorów. To ich siła nabywcza stanowi o potencjale rynku, możliwościach rozwoju czy wreszcie poziomie cen.

Nie spodziewam się, by ceny mieszkań znacząco wzrosły, bo po prostu zabraknie na nie nabywców. Chyba, że sprytni deweloperzy znowu nadmuchają marketingiem sztuczną „bańkę cenową”, ale jak zawsze do czasu. Wtórny rynek mieszkaniowy też nie będzie znacząco drożał, podobnie jak domy jednorodzinne. Ceny dobrej ziemi, szczególnie tej inwestycyjnej, zależą od polityki planistycznej, infrastruktury, lokalizacji i możemy się tu spodziewać drobnej korekty. Segment nieruchomości komercyjnych stanie przed nowym wyzwaniem: jak dobrze zagospodarować płacącego w euro klienta. Znacząco wzrośnie liczba obiektów handlowych oferujących wyszukane marki i komplementarne usługi. Nieruchomości biurowe też czekają zmiany, jakościowe i oczywiście cenowe, staną się przyjazne dla przyszłych najemców. Bo przecież równie dobrze można wynająć lokal biurowy np. w Berlinie, jeśli Warszawa będzie nadal za droga.

Przed nami ciekawe czasy. Rynek nieruchomości nie zostanie opanowany przez inwestycje rozgrzanych spekulantów. Nadchodzące lata okażą się przychylne dla wytrawnych graczy świadomie lokujących kapitał na rynku.  Operując wspólnym pieniądzem będą mogli bez przeszkód wszędzie inwestować. Należy tylko życzyć by nowej waluty wszystkim przybywało w portfelach.

Tomasz Błeszyński Doradca Rynku Nieruchomości

2010-02-18