Pożółkłe od starości firanki, zniszczone, skrzypiące łóżko, odrapane ściany, meblościanka pamiętająca czasy Gierka, złośliwi i wścibscy sąsiedzi – to nie jedyne atrakcje, na które trzeba się przygotować, szukając mieszkania do wynajęcia.
Wakacje i zbliżający się rok akademicki, to jak zwykle czas, w którym dużo się dzieje na rynku najmu, zwłaszcza, jeśli chodzi o ceny. Idą w górę, co jednak nie oznacza, że jest i będzie, w czym wybierać. Wynajmujący muszą przygotować się na niemiłe niespodzianki, z których pożółkłe firanki, PRL-owski wystrój, łóżko, z którego plam można wyczytać historię mieszkania, wszechobecny brud i wścibscy sąsiedzi, będą jednymi z najmilszych.
– Rynek bardzo się zmienił, ale są oczywiście jeszcze w ofercie do najmu tzw. „babcine” mieszkania, czyli odziedziczone zazwyczaj w spadku po rodzinie lokale z całym majątkiem, w który wchodzą stylowe paździerzowe meblościanki, czasem też na wysoki połysk meble z dawnego Swarzędza, dywany, wielkie kanapy, dębowe stoły, olbrzymie szafy i kredensy oraz nieśmiertelna lodówka Mińsk w kuchni, a w łazience poczciwa pralka Polar – mówi Tomasz Błeszyński, doradca rynku nieruchomości.
Najgorszą jednak niespodzianką są nie stare wnętrza, a właściciele mieszkania. – Zdarza się, że właściciel mieszkania zachowuje komplet kluczy i zastrzega sobie prawo wizytowani oraz „lotnych kontroli” najemców. Pamiętam zdziwienie najemców, kiedy po wejściu do mieszkania znajdowali na stole owoce z działki właściciela albo jego samego pod prysznicem... – twierdzi Tomasz Błeszyński. Ale nie tylko do tego zdolni są właściciele mieszkań…
Oko na najemców
Aleksandra obecnie wynajmuje czwarte mieszkanie w Rzeszowie. Do stolicy Podkarpacia na studia przyjechała z Sanoka, siłą rzeczy musiała więc znaleźć lokum. Od początku jednak nie miała szczęścia do mieszkań. W ciągu trzech lat studiów przeprowadzała się trzykrotnie, za każdym razem z winy wynajmujących. – Mieszkania, które wynajmowałam, można podsumować następująco. Pierwsze – kościół, drugie – dworzec, trzecie – burdel. Dopiero z czwartym się udało – mówi.
Po przyjeździe do Rzeszowa, wraz z koleżankami zamieszkały w dwupiętrowym domu. – Dom wynajmowany był przez 12 osób. Ja z pięcioma dziewczynami miałam górę. Właściciele, po pięćdziesiątce, początkowo wydawali się dość mili. Pierwszy tydzień był w porządku. Właściciel przychodził raz, góra dwa razy w tygodniu, wynosił śmieci, pytał, czy czegoś nie potrzebujemy, dziewczyny nawet kilka razy podwiózł na uczelnie. Po dwóch tygodniach sytuacja zaczęła się komplikować – opowiada Aleksandra. – Właściciele notorycznie zaczęli nas odwiedzać, w końcu nawet nachodzić. Przychodzili niekiedy kilka razy dziennie, zazwyczaj wtedy, gdy ktoś u nas był. W jednym pokoju był czujnik, nie wiemy czy ruchu, czy dymu. Podejrzewałyśmy, że to nawet mogła być kamera, ponieważ właściciele zjawiali się nawet do 30 minut po tym, jak ktoś nas odwiedził. Irytujące było to, że na weekendy sprzątali nam pokój, przestawiali nasze rzeczy, wietrzyli pokoje itd. A najbardziej denerwujący był fakt, że właściciel wchodził do łazienki bez pukania, chodził nam po pokojach, sprawdzał, przeglądał. Potem doszło do tego, że zabronił nam przyjmować gości i wprowadził zakaz spożywania alkoholu. A kiedy zauważył butelki po piwie, dzwonił do naszych rodziców, wyzywał nas i obrażał, krzycząc: ,,Pana córka jest alkoholiczką”. Nie dałyśmy rady. Wyprowadziłyśmy się – mówi Aleksandra.
Lokatorów nigdy za wiele
Na tym jednak przygody się nie skończyły. – Znalazłyśmy mieszkanie na pierwszym piętrze. Właścicielką była kobieta po czterdziestce, typ kocicy, spalona od solarki, doklejone rzęsy, nosiła tipsy. Początkowo, jak we wcześniejszym przypadku, wszystko było piękne. Ładne mieszkanie, dobra lokalizacja, ale na jednym z weekendu wyjechałyśmy wszystkie do domu. Jedna ze współlokatorek postanowiła jednak wybrać się z rodzicami do Rzeszowa, w związku z tym mieli u nas nocować. Gdy otworzyła drzwi do mieszkania okazało się, że jest w nim kobieta z dwójką dzieci. Jak się dowiedziała, była to koleżanka naszej właścicielki, która miała przenocować dwa dni, o czym nie miałyśmy żadnego pojęcia. Baraszkowali nam po całym mieszkaniu, wśród naszych rzeczy, korzystali, z czego chcieli… Zadzwoniłyśmy do właścicielki, ale ta nie odbierała. Oddzwoniła po kilku dniach, tłumacząc, że o niczym nie miała pojęcia – opowiada Aleksandra.
– Do tego doszedł problem z czynszem. Nagle właścicielka zaczęła windować nam cenę. Raz podniosła o 100 zł, potem o 50, za miesiąc zadzwoniła, że znowu chce więcej. Zdecydowałyśmy się na wyprowadzkę. Nie było wyjścia. Zaczęłyśmy przeglądać ogłoszenia na jednym z portali i natrafiłyśmy na mieszkanie niemalże identyczne, jak to, które wynajmowałyśmy. Też trzy pokoje, pierwsze piętro, nawet ulica ta sama. Zdecydowałyśmy się zadzwonić i umówić na spotkanie. W momencie, gdy wykręcałam numer okazało się, że łączy mnie z ,,właścicielką mieszkania”. Zaskoczona i z szokowana rozłączyłam się. Okazało się, że nasza właścicielka wystawiła mieszkanie na portalu, nic nam nie mówiąc. Od razu zadzwoniłyśmy do niej i chciałyśmy wytłumaczyć tę sytuację. Kobieta głupio nam się tłumaczyła i ogólnie zaczęła strasznie kręcić. Po kilku dniach zaczęła sprowadzać do mieszkania przyszłych lokatorów, pokazując im lokum. Nie dało się żyć, ruch jak na dworcu. Znów musiałyśmy się wyprowadzić – mówi Ola.
Pokój igraszek
Dziewczyny przeniosły się do trzeciego mieszkania i miały nadzieję, że zgodnie z powiedzeniem „do trzech razy sztuka”, wreszcie uda im się zagrzać miejsce na nieco dłużej niż kilka miesięcy. – Właścicielami mieszkania było młode małżeństwo z dwójką dzieci. Przez pół roku było praktycznie bez zastrzeżeń. Gdy zaczęły się wakacje, żeby mniej płacić, właściciel zaproponował nam, że jeden pokój wynajmie dziewczyna, która będzie dokładała się do czynszu, sama płaciła rachunki. Stwierdziłyśmy, że może faktycznie, skoro mamy płacić mniej… Wyprowadziłyśmy się z najmniejszego pokoju i udostępniłyśmy jej jedynkę. Po wakacjach właściciel stwierdził, że owa dziewczyna pomieszka z nami jeszcze miesiąc, bo nie ma serca jej wyrzucać, gdyż jest w złej sytuacji rodzinnej. Zgodziłyśmy się oczywiście. Płaciłyśmy mniej, ale we trójkę spałyśmy w salonie. Ten miesiąc okazał się fatalny dla nas. Dziewczyna ewidentnie lubiła imprezować, bawić się. Właściciel przychodził do niej niemalże dwa razy w tygodniu. Śmiali się, pili wino, mężczyzna siedział do północy. Raz tak się upili, że zaczęli biegać po klatce schodowej, krzyczeć, a co najgorsze dziewczyna po pijaku usiadła mi na laptopa i rozwaliła matrycę… Ale nie to było najgorsze… Okazało się, że dziewczyna jest kochanką właściciela mieszkania, a pokój służy im za miejsce schadzek i igraszek miłosnych. Niestety o wszystkim dowiedziała się żona. Do sądu trafił pozew o rozwód, a mieszkanie trzeba było sprzedać. My znów trafiłyśmy na bruk… – wspomina Aleksandra.
Warunki nie do przyjęcia
Ilu wynajmujących rezygnuje z najmu przez właścicieli mieszkań? Tego nikt nie bada. Ale zapewne jest ich wielu. Wymagania niektórych właścicieli są wręcz kuriozalne. – Jeśli ktoś do nas przyjeżdżał, trzeba było płacić za jego nocleg i możliwość przebywania w mieszkaniu. Pod groźbą kary nie wolno było używać suszarek do włosów, prostownic, lokówek, bo, jak twierdziła właścicielka, pożerały prąd. Za niezastosowanie się do zakazu groziła kara finansowa w wysokości 300 zł. Jak to sprawdzała? Notorycznie nas nachodziła. Kontrolowała wszystko, co robimy. Wpadała kilka razy w tygodniu o różnych porach, oczywiście bez zapowiedzi. Bywało, że jak wracaliśmy z uczelni, ona siedziała sobie w kuchni przy herbatce lub oglądała telewizję! Grzebała nam w rzeczach, a zimą wchodziła i kontrolowała kaloryfery. Jeśli podkręciłyśmy za dużo, natychmiast skręcała, tłumacząc, że rachunki będą za wysokie, chociaż płaciłyśmy wcale niemało. Jeśli przyprowadziłyśmy na obiad kogoś znajomego, a ona akurat była w mieszkaniu, kazała tej osobie się wylegitymować. Po prostu sprawdzała dowód i spisywała. Jak policjant!! – mówi Marta, która wynajęła mieszkanie w Warszawie.
Co z tymi wynajmującymi?
Wydawać by się mogło, że osoby, które decydują się na wynajęcie mieszkania, zdają sobie sprawę z konsekwencji takiej decyzji. Przed ewentualnymi uszkodzeniami i stratami, mogą zabezpieczyć się kaucjami i odpowiednimi klauzulami w umowach. Niektórym, jak widać, to jednak nie wystarcza. Dlaczego? – Nachodzenie i sprawdzanie lokatorów może wynikać np. ze złych wcześniejszych doświadczeń z najemcami, tak, jak bywają rożni wynajmujący, tak bywają różni najemcy i czasami wynajęcie mieszkania wiąże się ze złymi doświadczeniami. Oczywiście może to być też związane z osobowością wynajmującego. Zdarza się, że bez względu na zachowanie najemcy, niektóre wynajmujące osoby mają potrzebę kontroli, sprawdzania i decydowania o „swoim" mieszkaniu nawet wtedy, gdy zdecydują się na oddanie go w użytkowanie komuś innemu. Często można się uchronić przed takimi „trudnymi" wynajmującymi juz w trakcie oglądania mieszkania czy negocjowania warunków umowy, np. zbytnia drobiazgowość może być zwiastunem późniejszych kłopotów – twierdzi Sylwia Sitkowska, psycholog z Przystani Psychologicznej.
Zachowanie właścicieli mieszkań dziwi tym bardziej, że nachodzenie lokatorów jest niezgodne z prawem. Jeżeli właściciel mieszkania nachodzi lokatora, to popełnia przestępstwo polegające na naruszeniu miru domowego. Czyn ten zagrożony jest karą grzywny, ograniczenia wolności lub pozbawienia wolności do roku. Lokatorzy wolą jednak się wyprowadzić, niż dochodzić swoich praw. Dlaczego? – Prawo teoretycznie jest skonstruowane poprawnie, jednak w praktyce egzekwowanie tych przepisów często okazuje się trudne albo w ogóle niemożliwe – uważa prawnik Leszek Poręba z portalu prawna-porada.pl.
Justyna Sobolak Onet.pl 2012-07-14