Akcje, waluty czy nieruchomości? W kraju czy za granicą? Jak wybrać sposób inwestowania i niby dlaczego nie zastosować wszystkich?

Nowy rok oznacza też czas noworocznych postanowień. Zawsze zbierze się ich solidny katalog - od planu rzucenia palenia, przez decyzję zrzucenia wagi, aż po - oczywiście - ambitne zamierzenia finansowe. O ile jednak plany bardziej osobiste raczej rzadko wychodzą poza sferę pobożnych życzeń, o tyle już postanowienia finansowe są zazwyczaj - w mniejszym lub większym stopniu - realizowane.

Mimo że paleta inwestycyjnych możliwości z roku na rok się poszerza, a świadomość inwestorów rośnie, wybór nie jest przez to łatwiejszy. Powód? Polscy inwestorzy w większości dopiero przekonują się do bardziej egzotycznych rynków (jak Chiny czy Indie) albo nowych u nas produktów inwestycyjnych (np. funduszy hedgingowych). I stąd te problemy.

W zasadzie, zbudowanie portfela bez wsparcia ze strony doradcy lub funduszu inwestycyjnego, staje się coraz trudniejsze. Wyjątek stanowią nieruchomości, choć i na to podwórko coraz chętniej wchodzą fundusze. Ile i na czym będzie można zarobić w 2006 r., co kupować, a co sprzedać, który fundusz wybrać? Ostateczne odpowiedzi na te pytania i na wiele innych pojawią się niebawem. Już dziś warto jednak słuchać mądrych sugestii.

Metry dla wytrwałych

Nieruchomości. Eksperci twierdzą, że na tej inwestycji nie będzie można stracić. Zarobią jednak przede wszystkim. cierpliwi.

Już w listopadzie okazało się, że znowu w Polsce mieszkań do kupienia jest mniej, niż osób zainteresowanych ich nabyciem. Nic zatem dziwnego, że w rezultacie ten rynek - przy aktualnym poziomie cen - dość szybko się kurczy. Eksperci są zgodni: mieszkania drożeją i będę drożeć. A co za tym idzie - są i będą doskonałą inwestycją.

- Nie dotyczy to jednak wszystkich takich nieruchomości - zastrzega Maciej Kossowski z Expandera. - Wiele zależy od lokalizacji, ale również od roku oddania budynku do użytku czy w końcu - od metrażu danego lokum. Dziś bardziej płynne są mniejsze mieszkania. Jednak w Unii Europejskiej "na osobę" przypada mniej więcej dwukrotnie wyższa powierzchnia mieszkalna niż w Polsce. U nas, z czasem, też będzie ona rosła. Jeżeli więc ktoś obecnie kupuje mieszkanie na 10 lat, powinien zdecydować się jednak na bardziej perspektywiczne, wieksze "M", bo w przyszłych realiach np. 4-pokojowy lokal sprzedać mu będzie łatwiej.

Tomasz Błeszyński, prezes Europejskiego Instytutu Gospodarczego, doradca rynku nieruchomości sądzi, że krótkoterminowo (do końca 2006 r.) mają szansę sporo zyskać na wartości również te z pozoru nieatrakcyjne mieszkania - oferowane na rynku wtórnym, o nieco niższym standardzie.  A to dlatego, że są dziś relatywnie tanie.

- Jeżeli mieszkanie, nawet w zwykłym bloku, ma dobrą lokalizację, może sporo podrożeć - tłumaczy Błeszyński. - Takie mieszkania są, z racji przystępnej ceny, najbardziej płynne. Kupuje się je na życiowy start, ale także, gdy wyjeżdża się na kontrakt do innego miasta. Takie mieszkanie łatwo sprzedać i równie łatwo wynająć. Jest zatem szansa, że do grudnia 2006 r. cena metra kwadratowego zyska na wartości nawet do 20 procent.

Nowe lokale o wyższym standardzie, powinny drożeć wolniej. Jednak, przy planowaniu inwestycji na dłużej, właśnie taki zakup ma większy sens.
- W przypadku nowych mieszkań coraz większe znaczenie ma nie tylko lokalizacja, ale i standard, sposób wykończenia, sąsiedztwo, styl zarządzania - podkreśla Tomasz Błeszyński. - Porządne apartamenty w dobrych punktach mają szansę w przyszłym roku zyskać na wartości ok. 10 proc., mieszkania nowe, ale o niższym standardzie, o kilka punktów procentowych mniej.

Eksperci podkreślają, że inwestując w nieruchomość nie można stracić. Jedyne ryzyko jest takie, że zarobi się mniej, niż się zakładało. Do tej formy pomnażania kapitału trzeba jednak cierpliwości. To nie jest dobry "materiał" na spekulacje. Mieszkanie kupuje się wolno, równie wolno szuka się na nie amatora. Trudno zatem tak ulokowane pieniądze z miejsca "odmrozić".

Jak podkreśla Maciej Kossowski, dodatkowym atutem inwestowania w mieszkanie jest możliwość zastosowania skutecznej inżynierii finansowej.
- Bierze się 100 proc. nieruchomości na kredyt - tłumaczy Kossowski. - Uruchamiamy wówczas dźwignię finansową, dzięki której, bez angażowania własnych środków, możliwe jest odroczenie kosztów w czasie oraz realizacja zysków od wzrostu wartości całego mieszkania. Od niedawna także w Polsce możliwe jest inwestowanie w nieruchomości za pośrednictwem funduszu. Jednostki uczestnictwa BZ WBK, BPH, KBC i Skarbiec Nieruchomości, można dziś nabyć tylko przez giełdę.

Według specjalisty z Expandera, inwestując w fundusz, można za jego pośrednictwem lokować środki nie tylko w mieszkania, ale i w nieruchomości komercyjne: powierzchnie biurowe, handlowe czy magazynowe. Zdaniem Kossowskiego, oczekiwana stopa zwrotu z funduszu nieruchomości sięga obecnie 10 - 12 proc. rocznie. - Mają jednak wadę - powoli się "rozpędzają" - twierdzi. - Na przykład fundusz Arka Rynku Nieruchomości dopiero po roku od uruchomienia zaczął kupować nieruchomości. I jeszcze jedno: mimo że mieszkania uchodzą za inwestycje najpewniejsze, eksperci przypominają, że to nie jest wybór dla każdego. Mogą sobie na nie pozwolić tylko osoby gotowe zamrozić kapitał przynajmniej na kilka lat.

Tomasz Błeszyński zachęca do inwestowania w nieruchomości. Bo, jak twierdzi, mieszkania drożeją i drożeć będą. Trzeba jednak pamiętać, że tego typu inwestycje wymagają cierpliwości - nie planuje się ich w perspektywie rocznej, ale 5 - 10-letniej.

A może do. Indii?

Inwestycje alternatywne. Kogo nie kusi GPW, może zdecyduje się ulokować środki za granicą. Warto to zrobić, ale tylko z pośrednikiem.

Giełda w Indiach, nieruchomości w Rumunii, waluty w Turcji. Nie, to nie są plany globtroterów, ale - jak twierdzą eksperci - najlepsze dziś kierunki inwestycyjne. Jak tłumaczy Dariusz Ilski, członek rady nadzorczej Secus Asset Management, wzrost zainteresowania hinduskimi akcjami wynika m.in. z tamtejszego boomu konsumpcyjnego.

- O Chinach mówią już wszyscy, przestały być nowością, teraz inwestorzy wchodzą na rynek hinduski - tłumaczy Ilski. - Trudno jednak sobie wyobrazić, by już teraz ktoś ot tak, po prostu, zdecydował się kupić jakieś papiery w Indiach. Bo jakież to możliwości sprawdzenia tamtejszego rynku ma indywidualny inwestor? Co zatem proponuje Ilski? Konkretne fundusze operujące na danym rynku, a najlepiej - fundusze funduszy.
- Inwestując w multifundusze, jednocześnie stosujemy wiele strategii i korzystamy z pomocy fachowców - twierdzi Dariusz Ilski.
Podobnie podchodzi do problemu Piotr Sieradzan, zarządzający z SEB TFI. Co więcej, sugeruje też lokowanie w funduszach hedgingowych, za pośrednictwem tzw. fund of funds.

- W Polsce funduszy hedgingowych praktycznie nie ma, choć pojawiają się pierwsze firmy, które pomagają chętnym wejść na ten rynek - mówi Sieradzan. - Z tego co wiem, istnieją projekty utworzenia funduszy inwestujących w jednostki czy akcje funduszy hedgingowych operujących globalnie.

Znikome jest prawdopodobieństwo, że nawet posażny indywidualny inwestor zechce samodzielnie wkładać pieniądze w duży fundusz hedgingowy, działający globalnie i zarejestrowany np. w USA. Także po to wymyślono fund of funds, by w imieniu indywidualnych klientów inwestowały znaczne kwoty w fundusze hedgingowe, nieruchomości lub private equity.

Gdzie szukać dojścia do tego typu instytucji finansowych?

Zdaniem Dariusza Ilskiego, najprostszym rozwiązaniem jest skorzystanie z usług asset management. Ale - jak twierdzi - jest szansa, że na początku 2006 r. na polski rynek wejdą przynajmniej dwie duże firmy, które udostępnią klientom ofertę specjalistycznych funduszy zamkniętych - ze strategią zbliżoną do funduszy hedgingowych.
Po co korzystać z tak egzotycznych rozwiązań? Przede wszystkim - dla dywersyfikacji czy raczej bezpieczeństwa. Jak podkreśla Dariusz Ilski - stosując wiele strategii na różnych rynkach i w różnych walutach - rozpraszamy ryzyko.

Ale i tak otwarte pozostaje przy tym jeszcze jedno pytanie: jaki procent aktywów można zainwestować "alternatywnie", by zarobić i równocześnie zanadto nie ryzykować?

- Wszystko zależy od tego, jakim się jest inwestorem, jakie ma się środki do dyspozycji, jakie jest ich przeznaczenie w dłuższym terminie - tłumaczy Piotr Sieradzan. - Częstym błędem jest kupowanie przez inwestorów funduszy, które są im polecone przez sprzedawców lub doradców klienta, bez znajomości swojego profilu ryzyka. A także bez rozważenia, jakie jest przeznaczenie tych pieniędzy, ile się na nich chce zarobić, z jaką stratą można się pogodzić, a w końcu - jaką stanowią część oszczędności albo zarobków inwestującego.
Dariusz Ilski dodaje do tego zbioru jeszcze jedno kryterium, a mianowicie - rodzaj funduszu, do którego ma być kierowana inwestycja alternatywna.- Domieszka różnego rodzaju "wyrafinowanych" inwestycji, w zależności od poziomu świadomości inwestora i jego odporności na ryzyko, powinna wynosić nie więcej niż 5 do 25 proc. całego portfela - podkreśla Dariusz Ilski. - Jego dobra konstrukcja pozwala zrekompensować sobie, zyskami z jego części stabilnej, ewentualne zawirowania w obszarze bardziej ryzykownym.
A to, jak podkreśla ekspert z Secus, wcale nie jest takie proste...

Na giełdę czy do kantoru?

Akcje, obligacje i waluty. Czy w 2006 r. przyniosą zysk? Tym razem eksperci - zwłaszcza oceniając rynek akcji - nie są zgodni. Może być jako tako, ale... nie musi. Ostateczny los budżetu państwa na 2006 rok. Kolejne niespodzianki, którymi uraczyć może opinię publiczną minister finansów Teresa Lubińska. Te okoliczności (i pewnie jeszcze wiele, wiele innych z pogranicza polityki i biznesu) będą determinować wybór inwestycji w 2006 roku. A jednak nie wszyscy eksperci indagowani przez mm wahają się, jaki sposób pomnażania kapitału polecić z czystym sumieniem, a co odradzać.

Józef Rąpała, dyrektor inwestycyjny Warszawskiej Grupy Inwestycyjnej zakłada tylko jeden scenariusz.
- Choć oczywiście może się on nie spełnić - zastrzega na wszelki wypadek specjalista z WGI. - Mało prawdopodobne, że warszawska giełda będzie rosła kolejny rok z rzędu. Trzy lata temu kursy na niej skoczyły o 45 proc., dwa lata temu - o 28 proc., w 2005 r. - powyżej dwudziestu kilku procent. Tymczasem historia jest nieubłagana.

W ostatnim siedemdziesięcioleciu giełdy nowojorskiej tylko dwukrotnie dochodziło na niej do zwyżek dłuższych niż czteroletnie. Statystycznie więc jest mała szansa, że i w Polsce kolejny rok z rzędu zanotujemy wzrosty. nie tylko historia i statystyka przemawiają - zdaniem Rąpały - za tą tezą.
- Stare mądre przysłowie inwestorów głosi: "Nie walcz z trendem rynku" - mówi ekspert WGI. - Jeżeli Fed podnosi stopy procentowe, to najprawdopodobniej ceny akcji będą spadać. Spadać i w Stanach Zjednoczonych, i w naszym kraju. Mechanizm tego zjawiska jest prosty. Droższy pieniądz powoduje, że jest go mniej na rynku.

A ponadto - droższy pieniądz oznacza wyższe odsetki od kredytu. A że spółki spłacają je z zysku, zysk jest mniejszy, więc w efekcie akcje. idą w dół. Taki (ostrożny) pesymizm nie jest jednak powszechny wśród obserwatorów rynku. Zarówno Krzysztof Samotij, prezes BZ WBK AIB, jak i Jacek Dekarz z Union Investment TFI czy Piotr Sieradzan z SEB TFI nie zlekceważyliby w 2006 r. inwestycji w akcje. Ale tylko po wcześniejszym uwzględnieniu kilku istotnych czynników.

- Zakładając, że stopy procentowe na świecie pozostaną niskie, co wynika z utrzymującej się na względnie niskim poziomie inflacji, preferowanym instrumentem będą akcje - podkreśla Jacek Dekarz. - Średnioroczna stopa zwrotu z takiej inwestycji powinna sięgnąć 10 - 15 procent. Jeżeli w 2006 r. utrzymają się niskie stopy procentowe, zainteresowanie zagranicy polskim rynkiem będzie spore. Jedynym zagrożeniem, zdolnym zniechęcić do naszego kraju inwestorów zagranicznych i osłabić polską walutę, może się okazać niestabilna scena polityczna.
Również Piotr Sieradzan deklaruje, że gdy chodzi o rynek akcji - jest optymistą. Przewiduje, że w 2006 r. na warszawskim parkiecie będzie można zarobić "wysokie kilkanaście procent".

Co to znaczy "wysokie"?

- 15 - 20 proc. - uściśla Sieradzan.

Ostrożniejszy od niego w prognozach, ale tylko nieznacznie, jest Grzegorz Mielcarek - doradca finansowy Expandera. Jego zdaniem, na akcjach zyska się od 10 proc. wzwyż.

Nawet w takiej sytuacji Józef Rąpała nie zmienia stanowiska:
- Zaryzykuję twierdzenie, że w roku 2006 na naszej giełdzie ciężko będzie cokolwiek wygrać - twierdzi analityk z WGI. - Chyba że wykorzysta się trendy krótkoterminowe. Ale przygotujmy się raczej na częstsze spadki cen.
Ekspert WGI proponuje więc lokować wolne środki gdzie indziej. - Skoro złoty będzie słabł, być może warte uwagi okażą się wszystkie fundusze inwestujące w waluty obce - przypuszcza Rąpała. - Podejrzewałbym, że bardziej zyskowny stanie się dolar, bo w Stanach, jak już wspominałem, rosną stopy procentowe.

Inwestycje na rynku pieniężnym, jak podkreśla Krzysztof Samotij, mogą być sensownym rozwiązaniem, ale tylko wówczas, gdy potraktuje się je jako rozwiązanie krótkoterminowe. - Jeżeli mówimy o perspektywie od trzech miesięcy do pół roku, to na pewno fundusz akcyjny nie jest odpowiedni, za to fundusz pieniężny jak najbardziej - ze względu na małe ryzyko - twierdzi prezes BZ WBK AIB. - Poza tym, przy spadających stopach procentowych, fundusze pieniężne zawsze dają wyższy dochód od lokat bankowych. Jest to więc produkt bardzo podobny do lokaty, choć ma nieco niższą płynność, bo na środki czeka się kilka dni po złożeniu zlecenia wypłaty. Ma jednak trochę wyższą od lokat, a przy tym bardzo stabilną rentowność.

Krzysztof Samotij i Grzegorz Mielcarek uchylają się od jednoznacznej odpowiedzi na pytanie, jaka stopa zwrotu spodziewana jest na rynku pieniężnym w ciągu najbliższych 12 miesięcy.

Według Dekarza, powinna ona wynieść ok. 4 - 4,5 procent.
Z klasycznych krajowych inwestycji pozostają jeszcze papiery dłużne. Jak podkreślają eksperci, nie przyniosą oszałamiających zysków. Czasy, w których na obligacjach można było zarobić nawet kilkanaście procent rocznie, należą już do przeszłości. Grzegorz Mielcarek szacuje, że fundusze obligacji zyskają w 2006 r. między 2 a 7 procent. Jacek Dekarz podaje podobny pułap, choć dolną granicę ustawia nieco optymistyczniej - na poziomie 4 procent.

Niezależnie od rozbieżności, do jakich dochodzi między ekspertami, w jednym są oni jednak w miarę zgodni - większy sens ma powierzenie pieniędzy funduszowi, niż samodzielne obmyślanie strategii. Przede wszystkim z uwagi na dostęp do informacji.
- Osoba, która nie trudni się tym zawodowo, ma małe szanse na wygraną z rynkiem, tymczasem najlepsze fundusze inwestycyjne w Polsce zwyciężają z nim - podkreśla Krzysztof Samotij. - Główną przewagą inwestorów instytucjonalnych jest również czas, jakim dysponują oraz ich zasoby.
Także w tej kwestii pojawia się jednak zdanie odrębne. I tym razem podpisuje się pod nim. Józef Rąpała. Wynika to prawdopodobnie z wygłoszonej przez niego wcześniej tezy, że inwestycje walutowe są najlepszym pomysłem na 2006 r., w przeciwieństwie do inwestycji w polskie akcje.
- Ja tam bym inwestował osobiście - podkreśla. - Samemu kupić dolary, to nie jest przecież takie trudne.

Aby tylko nie przesolić!

Klienci private banking z jednej strony chcą zarobić jak najwięcej, z drugiej - zależy im na bezpieczeństwie.
peter isenberg

Nie można kłaść wszystkich jaj do jednego koszyka. To stare polskie przysłowie doskonale odnosi się do inwestycji. A to dlatego, że kluczowym słowem w finansach osobistych jest dywersyfikacja - i to na różnych polach.
Nie ma sensu lokowanie wszystkich oszczędności w jeden rodzaj instrumentów finansowych. Coraz bardziej passé robi się również inwestowanie wszystkiego wyłącznie na rynku krajowym. W Polsce epoka odkrywania nowych rynków dopiero się zaczyna, tymczasem na świecie umieszczanie oszczędności w różnych, często odległych centrach finansowych, jest rzeczą całkowicie normalną.
Wystarczy porównać: rynek private banking na świecie dysponuje kwotą 30,2 bln dol., przy czym mniej więcej jedna trzecia jest lokowana off shore, czyli poza granicami kraju, z którego pochodzi konkretny inwestor.

Największym ośrodkiem off shore jest Szwajcaria. To nie zaskakuje. Wszyscy przez lata przyzwyczaili się już, że tam tętni serce światowej bankowości. Bezpieczny kraj, w którym od setek lat nie było wojny, jawi się jako stabilna, godna zaufania baza. To bezpieczny port dla zaniepokojonych inwestorów.  Nie jest to dla nich jedyny azyl. Podążają za inwestycjami nie tylko tam, gdzie jest bezpiecznie, ale również tam, gdzie można znaleźć produkty inne niż na rodzimym rynku. Na tym również polega dywersyfikacja.
Jednak polski rynek dopiero teraz zaczyna dojrzewać do private banking z prawdziwego zdarzenia. To ma, naturalnie, wiele wspólnego ze stopniem rozwoju naszego kraju.

Dopiero teraz, kiedy podstawowe potrzeby konsumpcyjne są już zaspokojone, coraz więcej osób myśli o pomnażaniu nadwyżek. Inwestorzy z nieco większym doświadczeniem zauważyli już, że powiększanie oszczędności jedynie w kraju to półśrodek, że nawet przy najlepszej koniunkturze, kapitalizacja polskiej giełdy jest nieporównywalna z tym, co oferują światowe rynki.
Nie można jednak ślepo podążać za kuszącymi zyskami, bez oglądania się na ryzyko. Bardzo często inwestorzy nie uświadamiają sobie do końca, że są one silnie skorelowane. Naszym zadaniem jest doradzać im tak, by mogli spać spokojnie, a ryzyko, nawet jeżeli inwestor czuje się na nie gotowy, zwiększać stopniowo.

Jako że rynek kapitałowy bardzo się zglobalizował, trudno sobie wyobrazić osobę, która całkowicie samodzielnie buduje strategię inwestycyjną. Na takich rynkach jak Korea Południowa, Tajwan, Chiny, Indie, Indonezja, Tajlandia zwykły inwestor niezbyt się wyznaje, ale właśnie te kraje szybko się rozwijają i mieć parę procent portfela rodem z południowo-wschodniej Azji - na pewno warto. Ryzyko jest tam bardzo duże. Nie można jednak z tym przesadzić. Walory z tego regionu należy raczej traktować jak sól do zupy. Najważniejsze - żeby nie przesolić.

Peter Isenberg od 2003 r. kieruje działalnością przedstawicielstwa szwajcarskiego banku UBS AG w Polsce. Odpowiedzialny za rozwój rynków Europy Centralnej i Wschodniej, specjalizuje się w bankowości prywatnej. Członek RN Polskiego Związku Pracodawców Prywatnych Banków i Instytucji Finansowych przy PKPP Lewiatan.

Aleksandra Gieros  Manager Magazin 2006-01-20